Droga z Tikal do Palenque w Meksyku jest wygodna i niezbyt długa. Wjeżdżając rano, późnym popołudniem jesteśmy na miejscu. Kiedyś, kiedy jeszcze nie było nowego przejścia podróż składała się z trzech etapów. Bus, podróż łodzią (przejście było na brzegu rzeki), a potem znowu bus. Teraz to łatwizna. Zaraz, zaraz, wcale nie było łatwo.
Na granicy, kiedy czekaliśmy na odprawę samochodu, podchodzi do mnie dwóch celników. Potężni faceci, w kamizelkach kuloodpornych i z wielkimi pistoletami u pasa.
– Otwórz bagaż – mówi jeden z nich. Trudno doszukiwać się sympatii w wyrazie jego twarzy – co to jest? Znalazł dwa pudełka cygar. Cohiba, prawdopodobnie podróbka, ale bardzo smaczne
– Cygara, kupiłem je w Meksyku
– Masz jakiś dowód zakupu?
– Nic nie mam, kupiłem na bazarze w Meridzie…
– To niezgodne z przepisami, przemyt, idziemy – łapie mnie za ramię większy z pary celników.
O cholera. Niedobrze, myślę. Przemyt wyrobów tytoniowych. Jak to się skończy? W Polsce pewnie zamknęliby mnie w więzieniu.
Drugi z celników mówi coś cicho. Potem pyta:
– Skąd jesteś?
– Yo soy Polacco! – odpowiadam drżącym głosem
– Aaaa, Polacco, Lewandowski, ha, ha, have a nice trip my friend – celnicy robią w tył zwrot, zapalają po papierosie (mogłem poczęstować ich cygarem) i znikają za rogiem najbliższego budynku.
Jesteśmy w Palenque, najgorętszym miejscu w Meksyku. Jest 11 wieczorem i termometry wciąż wskazują 35 stopni. Do tego wilgotne powietrze. To miejsce, gdzie suma rocznych opadów jest najwyższa w całym Meksyku. Nie zostaniemy tu długo.