Życie na Wyspie Wielkanocnej stało się rutynowe. Pobudka rano. Chwila strachu, czy pod prysznicem będzie letnia woda, czy zimna jak lód. Następny, obowiązkowy punkt programu, to pozbycie się karaluchów, którym się zdaje, że buty są świetnym miejscem do założenia rodziny i zamieszkania na stałe. Potem pyszne śniadanko przygotowane przez Marę. Na pierwszym miejscu jest miód, który jest rewelacyjny i można go dodawać do wszystkiego, z wyjątkiem jajecznicy. Po śniadaniu szwendanie się po wyspie (nasz samochód wciąż jeszcze jeździ). Pewnym ograniczeniem jest fakt, że właściciel prosił nas, żeby nie zjeżdżać terenówką poza asfaltowe drogi.
Jedyne co nas przygniata, to ceny. Tutaj wszystko trzeba sprowadzać ze stałego lądu, transportem lotniczym. A ten wiadomo, jest drogi. To sprawia, że ceny zdają się być najwyższe na świecie. No i tropikalne ulewy. Obietnice producentów kurtek przeciwdeszczowych o nieprzemakalności i oddychalności zastosowanego materiału, można włożyć między bajki. Lejący się z nieba strumień wody przesiąka momentalnie i momentalnie kurtka robi się za gorąca. Najlepiej zrezygnować z ochrony, po deszczu i tak wszystko wyschnie momentalnie.
Kilka fotek i uciekamy do krainy świętych krów i zaklinaczy węży. Do zobaczenia już niedługo. A jeżeli Ci się podobało, kliknij serduszko i udostępnij wpis.